Dla wartościowego opisania mojej drogi do zostania samodzielnym przedsiębiorcą muszę w pierwszej kolejności powrócić do początków mojej edukacji, kiedy to przejawiałam duże zainteresowanie przedmiotami artystycznymi, tj. muzyką, plastyką i językiem polskim, z tym że w przypadku tego ostatniego wyłączyć należy gramatykę.

Uwielbiałam wszelkie akademie i teatry szkolne, podczas których mogłam zabłyszczeć na scenie – przyznam szczerze, że w tej chwili nie pamiętam, czy opuściłam wówczas jakiekolwiek wydarzenie artystyczne.

W gimnazjum (czyli szkole, do której obowiązkowo szło się po ukończeniu szóstej klasy szkoły podstawowej) tendencje artystyczne się utrzymywały, coraz częściej snułam wizję mojej kariery scenicznej – szczególnie gdy przygotowywałam się  do recytacji wierszy na ocenę z języka polskiego – nawet brałam udział w konkursach recytatorskich; a wiersze, które wówczas miałam przyjemność zaprezentować, pamiętam do dziś.

W trzeciej klasie gimnazjum – kiedy trzeba było wybrać szkołę na tzw. przyszłość – pojawiły się poważne wątpliwości, co ja tak naprawdę chcę, a co obiektywnie faktycznie mogę robić w swoim życiu.

Niestety, nie było to dla mnie zbyt łatwe, serce wyrywało się do twórczości, a rozum mówił: kobieto w życiu trzeba mieć porządny zawód. Dlatego, zawierając porozumienie między romantycznym sercem i pragmatycznym rozumem, stwierdzałam, że warto wybrać się na targi edukacyjne w zakresie szkół średnich typu LO, technikum.

Pamiętam, że  dostałam w owym czasie przewodnik po szkołach średnich w Poznaniu i wciąż przeliczałam potencjalne punkty, żeby ustalić, do których szkół mam obiektywnie szanse się dostać.

Wtedy składało się  dokumenty do trzech wybranych przez siebie szkół, zalecano, aby uporządkować je według schematu: szkoła marzeń – dobra szkoło – szkoła, do której na 100% się dostane.

W moim przypadku udało się i zostałam przyjęta do tej szkoły marzeń, czyli do 7 liceum ogólnokształcącego im. Dąbrówki w Poznaniu – zwanego potocznie przez studentów ,,Seven Heaven”.

Może trudno Wam to sobie wyobrazić, ale wyniki o przyjęciu sprawdzało się w samej szkole, gdzie w holu była wystawiona duża tablica z listą nazwisk osób, które dostały się do tej szkoły.

Byłam przeszczęśliwa, zakwalifikowałam się do klasy A o profilu geografia-historia + rozszerzony angielski.  Czas liceum wspominam bardzo dobrze, ponieważ w gronie osób o zbliżonych poglądach i celach rozwijaliśmy się powoli, wkraczając w dorosłe życie – z czym związana była ponownie konieczność wyborów – tym razem jeszcze poważniejszych.

Zanim opowiem – a właściwie opiszę Wam – jak wyglądał proces decyzyjny w moim przypadku, to nadmienię, że w liceum nadal miałam ogromne zamiłowanie do szeroko rozumianej sztuki i parcie na scenę (znów występowałam prawie na wszystkich jasełkach i akademiach, ale najpoważniejszą rolę, tj. tzw. dobrej wróżki zagrałam w przedstawieniu w ramach festiwalu Since of Stage – był to festiwal na szerokim poziomie, a przedstawienie dotyczyło fale De Broglie’a). 

Zakwalifikowaliśmy się do kolejnego etapu, a w ogólnej kwalifikacji finałowej zajęliśmy II miejsce na całą Polskę, także powodów do dumy było co niemiara i  przyzwoita ocena z fizyki, która w moim odczuciu jest jak najbardziej fascynująca, aczkolwiek chwilami nieco zawiła. 

Wracając do poważnych wyborów, to w trzecie klasie LO – z jednej strony chciałam zostać prokuratorem, notariuszem, lekarzem lub osobą zajmującą się przygotowaniem leków (tutaj bystry czytelnik powinien zapytać: dlaczego, skoro to niespójne z profilem Twojej klasy?)

Odpowiedź jest prosta, moja dualna osobowość i nadambicja doprowadziły do tego, że docelowo miałam zdawać maturę z biologii, chemii, historii, WOS-u, języka polskiego i angielskiego. Niezły przełaj, ale mój organizm zastrajkował i zostałam przy historii i WOS-ie oraz reszcie przedmiotów obowiązkowych – wtedy matematyka chwilowo nie była obowiązkowa ;D 

Po maturze znów pojawił się temat wyborów – tym razem chodziło o studia i te wybrałam dosyć szybko, złożyłam aplikację tylko na 3 kierunki, tj. dziennikarstwo, prawo i socjologię.  Finalnie zostałam  studentką dwóch kierunków tj. prawa i socjologii. 

Podczas studiów prawniczych moje wizje przyszłej kariery znacznie się zmieniły – od  prokuratora i notariusza do adwokata, a następnie pojawiła się nawet wizja rzeczoznawcy majątkowego. 

W praktyce najbardziej zafascynowało mnie prawo cywilne – ze względu na jego szeroką użyteczność w życiu, każdej nawet najmniej aktywnej gospodarczo osoby fizycznej.

W połowie studiów zaczęłam praktyki w kancelarii i szok – moja wizja a rzeczywistość były różne, ponieważ praca w kancelarii była faktycznym wyścigiem szczurów – przy naprawdę mozolnych czynnościach – nadziałam się, miałam problemy z koncentracją.

Byłam nieco zaniepokojona, jak pomyślałam, że całe dalsze życie mam być zestresowanym trybikiem kancelaryjnym i stwierdziłam, że tak nie będzie, więc poszłam na doktorach i wreszcie tam znalazłam to, co chciałam – pasję. 

Okazało się bowiem, że odczuwam niesamowitą satysfakcję z uczenia. Z ogromnym zapałem przygotowywałam prezentacje, opracowania, materiały i testy.

A wiedza zdobyta na socjologii tylko w tym pomogła, ponieważ znałam ciekawe techniki przekazywania wiedzy oraz nauczyłam się relatywizmu w podejściu do studentów.

Warto również podkreślić, że wykładana w ramach studiów socjologicznych psychologia społeczna była dla mnie dużym wsparciem, dzięki różnym narzędziom, które w ramach tego przedmiotu zostały nam przedstawione. 

Na początku studiów doktoranckich pracowałam na stanowisku asystentki zarządu w  prywatnej firmie, gdzie nauczyłam się samodzielnego działania – byłam młodziutkim prawnikiem, który konstruował umowy dla dużych sieci handlowych – to było spore wyzwanie, ale wiele się dzięki temu nauczyłam.

W tym czasie dorabiałam sobie, świadcząc usługi na podstawie umowy zlecenie dla firmy z branży marketingowej – głównie moje zlecenie polegało na weryfikowaniu i redagowaniu umów cywilnoprawnych.

Jak się pewnie domyślacie, właśnie sporządzanie i negocjowanie umów stało się moim tzw. konikiem.Czasem,spoglądając na naszych klientów, myślałam sobie, że to musi być świetne – prowadzić samodzielnie swój biznes, wprowadzać w życie własne pomysły, a jednocześnie miałam wrażenie, że jeszcze wiele wody musi upłynąć, zanim te marzenia będzie można zrealizować.

Nie miałam wówczas pojęcia, że za niespełna rok będę już samodzielnym przedsiębiorcą. Okoliczność rozpoczęcia przeze mnie samodzielnej działalności były dosyć typowe.

W mojej bieżącej pracy trudno było o podwyżkę oraz coraz częściej faktycznie wykonywałam czynności znacznie poniżej kompetencji – co dla młodej osoby mającej pęd rozwoju było ryzykiem stagnacji. Dlatego podjęłam ryzyko i mając wciąż umowę zlecenie z firmą marketingową, dla której świadczyłam usługi dorywczo, zaczęłam prężniej działać.

W pierwszej kolejności trzeba było uczynić zadość wszystkim formalnościom i  zarejestrować działalność – poszło szybko, ale nie obyło się bez podniesionego ciśnienia.

Po pierwsze zaraz po założeniu działalności miałam kontrolę z Urzędu Skarbowego, której powodem było nic innego jak fakt, że zarejestrowałam zamiar dokonywania obrotu wewnątrz wspólnotowego, wszystko to ze względu na mojego zagranicznego klienta, dla którego od czasu do czasu wykonuję zlecenia związane z marketingiem.

Sama kontrola przebiegła bardzo przyjaźnie, dwóch inspektorów odmiennych płci zadało mi kilka pytań związanych z planami dotyczącymi rozwój mojej firmy i wypełniło przy tym kilka tabelek.

Druga sytuacja dotyczyła wezwania do zapłaty za rejestrację w rejestrze przedsiębiorców, a jak powszechnie wiadomo – taka rejestracja jest bezpłatna. Urzędniczka, która odbierała mój wniosek o rejestrację działalności, ostrzegała mnie przed tego typu wyłudzeniami, dlatego dzięki temu byłam czujna i Wy również pamiętajcie o tym, rejestrując swoją działalność. 

Pojawiły się kolejne umowy zlecenia – tym razem świadczyłam usługi dla kancelarii prawnej z zakresu ochrony danych osobowych i tak się temat powoli rozkręcał.

Miałam coraz więcej klientów, bo głównie zajmowałam się tematyką ochrony danych, a że był to rok 2016 – to  tematyka była coraz bardziej popularna. A swoje apogeum osiągnęłam w 2018 roku – ze względu na wejście w życie RODO.

Był to czas, kiedy miałam naprawdę bardzo dużo pracy, ponieważ w ramach świadczonych usług wykonywałam audyty z zakresu ochrony danych osobowych w przedsiębiorstwach, sporządzałam niezbędną dokumentację oraz  przeprowadzałam liczne szkolenia ze swoim autorskim programem, oraz samodzielnie przygotowanymi materiałami edukacyjnymi.

W tym czasie podróżowałam w sprawach biznesowych od Wrocławia po Kostrzyn nad Odrą. Co ciekawe, nie musiałam wykonywać zbytnio żadnych czynności marketingowych – byłam polecana metodą tzw. kuli śnieżnej – od jednego przedsiębiorcy do kolejnego – i  tak dalej, dlatego że wykonywałam bardzo rzetelną pracę.

To był czas pełen wyzwań, ponieważ cały czas działałam sama, to na mnie spoczywał obowiązek płacenia rachunków i wystawiania faktur, kontaktów z klientami,  przygotowania materiałów, dbania o zaopatrzenie działalności, a wreszcie docelowe świadczenie usługi.

Do tego spełniło się również moje marzenie w zakresie prowadzenia zajęć, ponieważ podpisałam umowę z prężnie działającą szkołą policealną, gdzie po dziś dzień prowadzę zajęcia z prawa.

Reasumując, nie żałuję swojej decyzji o rozpoczęciu prowadzenia działalności, ponieważ dzięki niej mam możliwość realizowania swoich zainteresowań przy jednoczesnym zarabianiu, co uważam za spory sukces.

Jeżeli kiedyś przyjdzie Wam na myśl jakiś pomysł na biznes, to nie wahajcie się zbyt długo, bo prawdą jest, że praca uszlachetnia, ale praca we własnej firmie dodatkowo uczy wielofunkcyjności i dyscypliny, co pomaga również w życiu prywatnym.      

Kategorie: Biznes